Była trema przed trenerskim debiutem i to w dodatku przeciw byłym kolegom z Kędzierzyna?
To była trema pozytywna. Już koło południa nie mogłem doczekać się meczu. Fakt, trochę dziwnie się czułem, debiutując przeciw kolegom z Kędzierzyna. Z drugiej strony to była dodatkowa motywacja. Szkoda tylko porażki w tie breaku. ZAKSA to zespół o wiele bardziej doświadczony, regularnie grający i to z sukcesami w europejskich pucharach. U moich zawodników w decydujących momentach „zagrzały się głowy”, zabrakło cierpliwości.
Oświadczenie dotyczące zakończenia etapu zawodniczego i rozpoczęcia rozdziału trenerskiego, widniejące na Pańskiej stronie internetowej, jest zatytułowane „Jestem siatkarzem”. Czy można to rozumieć, że trenerem został Pan już teraz tylko dlatego, że zdrowie nie pozwala na grę?
Nie do końca. Od dłuższego czasu myślałem o pracy szkoleniowej. Jednak kolejna kontuzja i coraz mniejsza szansa powrotu na boisko, a przede wszystkim oferta Fartu Kielce tylko tę decyzję przyspieszyły. Na boisko jednak ciągnie i pewnie długo jeszcze będzie ciągnąć, ale zdrowie jest najważniejsze. Nie chciałem skończyć jako kaleka.
Czy jako siatkarz Sebastian Świderski jest usatysfakcjonowany?
Sportowiec tak naprawdę nieczęsto jest spełniony. W bilansie mam wiele medali, pucharów. Jednak dla sportowca ważna jest też powtarzalność. Cieszyłem się zawsze, nawet jeśli zdobywałem jakieś trofeum po raz kolejny. Trochę brakuje mi w tym sportowym bilansie medalu olimpijskiego.
298 meczów w reprezentacji. Jeszcze dwa i byłaby okrągła liczba. Nawet w potyczkach towarzyskich, nawet w roli rezerwowego mógł Pan dojść do 300?
Reprezentacja nie jest stowarzyszeniem dla ludzi zasłużonych. Pewnie, że miło byłoby mieć okrągłą liczbę w dorobku reprezentacyjnym, ale nie za wszelką cenę i nie w roku olimpijskim. W takim roku nie ma miejsca na myślenie o honorach. Liczy się interes reprezentacji, a nie „trzy setki” Świderskiego.
„Potrzebni są nam młodzi, inteligentni, przedsiębiorczy, lubiący ryzyko ludzie. Sebastian Świderski w każdym punkcie odpowiada tym kryteriom” – tak uzasadnia Pańskie zatrudnienie Mirosław Szczukiewicz, prezes kieleckiego Fartu. Czy właściwie Pana scharakteryzował?
Ups, nie wypada mi podważać opinii szefa. Bez wątpienia lubię ryzyko. Ryzykuje klub, ryzykuję ja, ale w sporcie tylko ryzykując, można osiągać sukcesy.
Czy już jako trener będzie Pan wymagał bezwzględnego profesjonalizmu, czy jednak postawi Pan na partnerstwo?
Jedno drugiego nie wyklucza. Nie chcę prostej relacji szef – pracownik. W grach zespołowych liczy się przede wszystkim drużyna. Praca w sporcie to wspólna walka o osiągnięcie celu.
Wybitny, ale niepokorny indywidualista czy przeciętny rzemieślnik, który typ szybciej wkomponuje się w zespół - który typ gracza jest dla Pana większą wartością?
Nie ma klucza. Naturalnie bardzo ważne jest budowanie zespołu komplementarnego. Czasami potrzebny jest solidny rzemieślnik, który zagwarantuje wykonanie „czarnej roboty”, a w innym wypadku „szaleniec”, który pociągnie zespół. Najważniejsze jest jednak, by zachować proporcje i nie dopuścić do „rozsadzenia” grupy od środka. Siatkówka to gra wyjątkowo zespołowa.
Mam takie wrażenie, że czasami po kontuzji chciał Pan wrócić na boisko trochę zbyt szybko. Czy mając pod skrzydłami podobnie ambitnego gracza, będzie Pan przemawiał mu do rozsądku?
Już miałem taką sytuację w meczu z Kędzierzynem. Rafał Buszek nie do końca był zdrów, więc podjąłem decyzję o wycofaniu go z gry. Dla mnie zdrowie zawodnika jest wartością nadrzędną. Wiem to z własnych, nie zawsze miłych doświadczeń.
Warsztat włoski czy polski będzie Pan stosował w swojej pracy trenerskiej?
Mieszany. Pracowałem z wieloma znakomitymi trenerami i będę wykorzystywał te doświadczenia, ale na nikim nie będę się wzorował. Metody zależeć będą od tego, nad czym i na jakim etapie pracujemy. Zależy mi także na inicjatywie zawodników. To ma być praca wspólna, otwarta, kreatywna.
Zdaje sobie Pan sprawę z tego, że Pańska praca w roli trenera będzie recenzowana chyba jeszcze częściej i surowiej niż wcześniejsze wyczyny na boisku? Wizerunkowo można zyskać, ale można też wiele stracić.
Powtarzam – lubię ryzyko. Mówi się, że nie zawsze dobry zawodnik może być dobrym trenerem. Jak mam się jednak o tym przekonać, nie podejmując wyzwania? Naprawdę czerpię ogromną radość z tego, co teraz robię. Mam spore doświadczenie, które warto przekazać innym siatkarzom. Jak nic nie będę robił, to nie będą mnie recenzować. Jestem otwarty na krytykę, a i komplementom nie będę się opierał.
Jest Pan człowiekiem nadzwyczaj aktywnym. Akcja „Pij mleko”, ambasador Kinder + Sport, Move Świderski Edition – to projekty wymagające sporego zaangażowania.
Postaram się podołać nowym obowiązkom i poprzednim zobowiązaniom, choć zapewne moi współpracownicy będą teraz mieli trochę więcej pracy. W mojej działalności promocyjnej współpracuję z profesjonalistami i niewątpliwie oni tak to wszystko przeorganizują, że na pewno z pracą trenerską nie będzie to kolidować. Jestem człowiekiem odpowiedzialnym.
Marzeniem Sebastiana Świderskiego jest...
Zdrowie. Po tym, co przeszedłem, wiem, co to znaczy „szlachetne zdrowie…”. W sporcie… medal olimpijski, może już w roli trenera, ale jestem tego świadomy, że na to muszę sobie zapracować.
Oceń artykuł:
Średnia ocena: 1.57Jeżeli nie posiadasz konta w naszej Akademii - założ je już dziś.