WAŻNA INFORMACJA - strona korzysta z plików Cookie
Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania prezentowanej zawartości do potrzeb odwiedzających. Korzystanie z naszego serwisu internetowego bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci Twojego komputera.

Akademia Polskiej siatkówki

  
Dane do logowania
NIE TYLKO
MISTRZOSTWO

W młodości kopał piłkę i to z powodzeniem. Kontuzja kolana przerwała dobrze rokującą karierę. dzięki temu nieszczęściu polska siatkówka zyskała sprawnego menedżera. Konrad Piechocki – prezes PGE Skry Bełchatów jest dziś jedną z kluczowych postaci w siatkarskim środowisku.

Czy jakieś doświadczenia z futbolu stosuje Pan w działaniach związanych z siatkówką?
Dzięki temu, że sam byłem sportowcem, rozumiem sportowców. Sport to ciężka praca, ogromne wyzwania, ale też ryzyko. W jednym momencie można stracić wszystko. Sport to moja pasja, może dlatego łatwiej mi budować więź z zawodnikami.

Co skłoniło Pana do wejścia w środowisko siatkarskie?
Mimo niezbyt imponującego wzrostu jako reprezentant IV LO zdobyłem z kolegami mistrzostwo Szczecina. Temat mojej pracy magisterskiej brzmiał: „Wpływ ćwiczeń ukierunkowanych na elementy techniki i przyspieszenia ich opanowania na przykładzie siatkówki”. Podyplomowo
zostałem menadżerem sportu
i cały czas, jako nauczyciel pracowałem z siatkarską młodzieżą.

Uważany jest Pan za głównego architekta obecnej potęgi PGE Skry Bełchatów. Jaka jest recepta na sukces?
W roku 1999 wygrałem 3-etapowy konkurs na menedżera sekcji siatkarskiej w Bełchatowie. Wizja budowy klubu, którą przedstawiłem opierała się na dwóch filarach. Pierwszy: szkolenie. Bełchatów jest miastem 60 tysięcznym i zaplecze ludzkie jest ograniczone. Szkolimy więc młodzież nie tylko z Bełchatowa i okolic, ale szukamy także talentów w innych zakątkach Polski. Po jedenastu latach ciężkiej pracy nasze drużyny młodzieżowe sięgają coraz bardziej regularnie po medale i mistrzostwa Polski. Wyszkoliliśmy też graczy na poziomie ligowym: Bartka Neroja, Roberta Milczarka, czy rodowitego bełchatowianina, Pawła Zatorskiego. Nie jesteśmy więc kolosem na glinianych nogach. Drugi filar to budowa pierwszego zespołu. Zespołu złożonego z graczy najwyższej klasy, ale zawsze uzupełnianego siatkarzami perspektywicznymi. Proszę jednak pamiętać, że i szkolenie młodzieży i pierwsza drużyna są naczyniami połączonymi.



Można śmiało stwierdzić, że cztery lata temu odkrył pan dla polskiej siatkówki Daniela Castellaniego. Wówczas pańska decyzja oceniana była jako ryzykowna. Chyba jeszcze większym ryzykiem było powierzenie I drużyny wieloletniemu asystentowi kolejnych szkoleniowców Skry, Jackowi Nawrockiemu. Czy nie obawia się Pan, że w przypadku ewentualnych niepowodzeń, to co zyskał pan angażując Argentyńczyka, może pan stracić?

Dobre pytanie. Nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiałem, jednak nie boję się konsekwencji tej decyzji. Nie jestem „przyspawany” do stołka prezesa. Przecież Castellani, jako szkoleniowiec był w Polsce anonimowy, ale kiedy przedstawił swój projekt budowy drużyny, procesu szkolenia, relacji z zawodnikami intuicyjnie wiedziałem, że jeśli będziemy go wspierać to jego wizja przyniesie sukcesy. Jacek Nawrocki pracuje w klubie od 9 lat. Zaczynał z Wiesławem Czają, potem był Ireneusz Mazur i wreszcie Daniel Castellani. Przez te lata wielokrotnie dawał przykłady swoją pracą, postawą i relacjami z drużyną, że jest gotowy do roli „pierwszego”. Jacek ma moje wsparcie.

Nie z każdym jednak argentyńskim trenerem potrafił pan znaleźć wspólny język.

To nie był konflikt Raul Lozano – Konrad Piechocki. To była rozbieżność interesów klubowych i reprezentacyjnych. Cenię Lozano za warsztat, za podniesienie poziomu gry reprezentacji, za wicemistrzostwo świata. Jednak w kontaktach interpersonalnych był trudnym partnerem. Nie godziłem się na przedmiotowe traktowanie zawodników, na brak gotowości do jakiegokolwiek kompromisu. Nie szukałem konfliktu, ale musiałem bronić zawodników. Nigdy jako klub nie działaliśmy wbrew interesowi reprezentacji, co zresztą wielokrotnie potwierdzali prezes PZPS Mirosław Przedpełski i wiceprezes Artur Popko.

Polska Grupa Energetyczna, sponsor Skry jest gwarantem stabilności finansowej, ale też wymagającym partnerem. Jak wyglądają relacje Skry z władzami PGE?

Sport na najwyższym poziomie wymaga dużych pieniędzy. PGE jest spółką skarbu państwa, której my jako klub, na podstawie umowy, świadczymy usługi reklamowe i nie ma tu żadnego „kolesiostwa”. Jest pełne raportowanie, a przepływ środków jest transparentny. PGE jako spółka giełdowa jest partnerem wymagającym, ale i nas zobowiązuje to do przyjęcia najwyższych standardów. Dowodem jest certyfikat ISO 2000. Musimy sobie zdać z tego sprawę, że polski biznes prywatny nie jest jeszcze w stanie zagwarantować finansowania sportu na miarę sukcesów oczekiwanych przez 40 milionowy kraj.

Liczba reprezentantów Polski zakontraktowanych przez bełchatowski klub oraz wasza pozycja w Europie i na świecie nakładają na was szczególna odpowiedzialność za kondycję polskiej siatkówki?

Trudno tego nie brać pod uwagę. Na szczęście utrzymywane na bieżąco z klubem kontakty kierownictwa reprezentacji, Witolda Romana i Marka Brandta pozwalają na wypracowywanie rozsądnych rozwiązań. Jeśli pojawiają się rozbieżności to bardzo istotna jest gotowość do kompromisu tak z naszej strony, jak i ze strony Daniela Castellaniego.

Każda wasza porażka traktowana jest w polskich mediach niemal jak sensacja. Czy PGE Skra Bełchatów ma prawo przegrywać?

Proszę nie traktować tego co za chwilę powiem, jako próbę użalania się. W turnieju finałowym ME w polskiej „szóstce” było pięciu naszych graczy a po drugiej stronie siatki jeden. Tuż po mistrzostwie Europy większość tych zawodników zdobyło niezwykle cenne klubowe wicemistrzostwo świata, potem była liga krajowa i Liga Mistrzów.
Zdarzało się, że graliśmy dzień po dniu. Przegrywaliśmy w takich okolicznościach z Politechniką i Domexem. Spadała na nas fala krytyki. Fakt, że zajęliśmy pierwsze miejsce w rundzie zasadniczej, że nasi główni konkurenci ponieśli po kilka porażek są przyjmowane były jako norma. Albo inaczej. Kiedy graliśmy w LM z Roaselare, to w opinii mediów był to zespół przeciętny. Kiedy jednak Roaselare zmierzyło się z Trento to było już markową drużyną europejską.

Daniel Castellani i Pan jesteście honorowymi obywatelami Bełchatowa. To zaszczytne wyróżnienie i spore zobowiązanie jednocześnie. Jak to jest być „żywym pomnikiem”?

Naturalnie to niezwykle piękne uhonorowanie, ale trochę mnie krępuje. Zazwyczaj ludzi docenia się po śmierci… Oczywiście jestem wdzięczny władzom miasta, ale przyjmuję ten honor jako formę docenienia wszystkich tych wspaniałych ludzi, którzy tworzyli i tworzą PGE Skrę Bełchatów, czyniąc to często z serca, a nie dla apanaży.

Niedawno został Pan też prezesem zarządu I ligowego, żeńskiego Trefla Sopot. Skąd ta decyzja?

Niektórzy na wieść o tym uznali, że oderwałem się od rzeczywistości. Tak naprawdę poprosił mnie o wsparcie wspaniały człowiek, Kazimierz Wierzbicki, który na Pomorzu, jako właściciel firmy Trefl utrzymuje trzy kluby: dwa siatkarskie i koszykarski Formalnie jestem prezesem zarządu siatkarskiego klubu dziewczyn Trefl Sopot, ale staram się pełnić funkcje doradcze. W tamtym regionie jest ogromny potencjał sportowy. Wiele klubów znakomicie pracuje z młodzieżą. Jest więc zaplecze. Teraz trzeba stworzyć solidne podstawy finansowe.

Rozmawiamy na kilka dni przed Final Four Ligi Mistrzów, którego jesteście organizatorem. Pierwotnie turniej miał się odbyć 10 i 11 kwietnia. Po katastrofie prezydenckiego samolotu, 10 kwietnia musiał Pan podjąć decyzję o odwołaniu zawodów. Czy to była dla Pana najtrudniejsza decyzja w menedżerskiej karierze?

Tak. Bezwzględnie tak. Pierwsze informacje, tuż po 9.00 były niepełne, często sprzeczne. Tak jak wszystkim w Polsce, trudno było nam w to uwierzyć w rozmiary tej tragedii. Do rozpoczęcia pierwszego meczu było tylko kilka godzin. Kiedy jednak ta dramatyczna informacja została potwierdzona, natychmiast z prezesem PGE, Tomaszem Zadrogą i trenerem Jackiem Nawrockim podjęliśmy decyzję, że Skra nie zagra w turnieju i w efekcie zostanie sklasyfikowana na miejscu czwartym. Cieszę się też, że pozostałe klubu zrozumiały powagę chwili i uznały, że gra w takich okolicznościach byłaby sprzeczna z duchem sportu. Na szczęście udało się wypracować takie rozwiązanie, które pozwoliła by rywalizacja rozstrzygnięta została na boisku.

Lada moment Final Four i zaraz potem finał rywalizacji krajowej. Jakie miejsca będą dla pana prezesa sukcesem, a jakie uznane zostaną za porażkę?

Będę się cieszył z każdego medalu w Final Four, choć bez wątpienia udział w ścisłym finale byłaby progresem w porównaniu z finałem z roku 2008. Smucił się będę kiedy zajmiemy najgorsze dla sportowca czwarte miejsce. W walce o mistrzostwo Polski wszystko się może zdarzyć. Pretendentów do tytułu było kilku, pozostaliśmy tylko my i Jastrzębski Węgiel. Wynik sportowy ma kształt sinusoidy. Dla mnie równie ważny jest rozwój klubu, jego stabilność. Jeśli w tym obszarze będziemy czynić postępy, to i o sukcesy sportowe będzie łatwiej, co nie znaczy, że są one gwarantowane.

rozmawiał: JANUSZ UZNAŃSKI

***
Konrad Piechocki
Data urodzenia: 27 maja 1969 r.
Miejsce urodzenia: Szczecin

Piłkarz: Pogoń Szczecin, Arkonia Szczecin, Trener siatkarski: 1991 – 1999 Bełchatów (grupy młodzieżowe), Działacz PGE Skra Bełchatów: menadżer (1999 – 2004 klubu), wiceprezes zarządu (2005 – 2006), prezes zarządu (2007 – obecnie),

Sukcesy: klubowe wicemistrzostwo świata (2009), 3 miejsce Ligi Mistrzów (2008), mistrzostwo Polski – 5 razy (2005, 2006, 2007, 2008, 2009), Puchar Polski – 4 razy (2005, 2006, 2007, 2009), brązowy medal MP (2002) .

Absolwent Instytutu Kultury Fizycznej w Szczecinie i podyplomowo – menadżer sportu.

Żonaty, córka 18 lat, syn 16 lat.
Zainteresowania: szeroko pojęty sport

Oceń artykuł:
  • 2.45 z 5 gwiazdek
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Średnia ocena: 2.45
Artykuły mogą być komentowane tylko i wyłącznie przez zalogowanych użytkowników.
Jeżeli nie posiadasz konta w naszej Akademii - założ je już dziś.