WAŻNA INFORMACJA - strona korzysta z plików Cookie
Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania prezentowanej zawartości do potrzeb odwiedzających. Korzystanie z naszego serwisu internetowego bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci Twojego komputera.

Akademia Polskiej siatkówki

  
Dane do logowania
Gdy został trenerem reprezentacji Polski w 1973 roku, miał zaledwie 32 lata, był niewiele starszy od zawodników, z większością grał w drużynie narodowej. Na igrzyskach w Meksyku (1968) polscy siatkarze wywalczyli piąte miejsce, a on był w tym zespole rozgrywającym i kapitanem. W reprezentacji wystąpił w 194 meczach, czterokrotnie zdobywał też klubowe mistrzostwo Polski. Andrzej Warych, jeden z najbliższych współpracowników Wagnera, wcześniej jego partner z boiska, później drugi trener, dziś szef wyszkolenia PZPS, mówi, że do tej roli przygotowywał się już wcześniej. – Notował wszystko w grubym zeszycie, jakby wiedział, że kiedyś może mu to się przydać. Siatkówka była jego życiem, nie mógł bez niej oddychać. Czasami budził się w nocy i już nie dawał spać, wciągał w niekończącą się rozmowę. Miał ścisły, analityczny umysł, który cały czas pracował na najwyższych obrotach. I podobnej pracy wymagał od innych, nie tylko na boisku – opowiada Warych.Wagner rzucił studia na Politechnice Poznańskiej i przeniósł się na warszawską AWF, bo stwierdził, że to będzie w zgodzie z jego pasją, jaką była siatkówka. Ale umysł miał szeroko otwarty na inne dziedziny życia. Jak twierdzą ci, którzy go najlepiej znali, swobodnie poruszał się w świecie kultury, nauki czy sztuki. – Miał ambicję, żeby zostać politykiem wysokiej rangi, dlatego zapisał się do partii, bo miał swoją wizję sportu, którą planował wprowadzić w życie. Z tej wielkiej polityki nic nie wyszło, ale myślę, że dziś struktura sportu mogłaby wyglądać zupełnie inaczej, gdyby Wagner wziął ją w swoje ręce – uważa Warych.
Jako zawodnik miał też inny pomysł na siatkówkę, więc tym bardziej denerwował go brak sukcesów. Nasz zespół, choć zaliczany do faworytów, wciąż wracał z wielkich imprez bez medali. Jeden jedyny, brązowy, Polacy z Wagnerem w składzie przywieźli z mistrzostw Europy w Stambule (1967). A on wierzył, że wielkie sukcesy są możliwe i wiedział, jak tego dokonać.
Przed mistrzostwami świata w Meksyku (1974) i igrzyskami w Montrealu (1976) mówił głośno: jedziemy po złoto. I dotrzymywał słowa, ale nie było to proste. Nikt przecież wcześniej nie składał takich deklaracji, nie stawiał się sam pod ścianą. Presja była jednak ogromna, on też czuł jej ciężar, choć nie dawał tego po sobie poznać.To wtedy powstał słynny film Kat, pokazujący przygotowania do igrzysk w 1976 roku. Treningi siatkarzy obrosły legendą, osoba Wagnera katującego nieludzką pracą swych zawodników również.
Nie, to nieprawda, on nie był katem – zaprzecza Ryszard Bosek, mistrz świata i mistrz olimpijski, jeden z najbliższych Wagnerowi zawodników. – „Kat” to był nośny, efektowny przydomek, więc media go rozdmuchały. Prawda jest taka, że to my zgodziliśmy się na jego warunki i katorżniczy trening, bo podobnie jak on byliśmy głodni sukcesu – mówi Bosek, ale przyznaje, że Wagner był trudny we współpracy. – Czasami przesadzał. Raz obraził jednego z chłopaków, za którym cały zespół stanął murem. Wtedy znalazł się w trudnej sytuacji, bo postawiliśmy sprawę jasno. Powiedzieliśmy wprost, że jeśli to się powtórzy, będzie trenował sam. Zrozumiał i przeprosił, pokazując tym klasę – wspomina Bosek.Potwierdza też opinię Warycha, że Wagner był sprawiedliwy, wszystkich starał się traktować jednakowo, choć miał przecież w drużynie takich, których lubił mniej i bardziej. Z Boskiem dobrze znali się wcześniej, grali w tym samym klubie, mieszkali w jednym pokoju. Bywało, że razem szli trochę się rozerwać. – Ale gdy został trenerem kadry, żadnych ulg nie miałem. Tak samo jak inni zwracałem się do niego „panie trenerze” i zasuwałem tak, by nikt nie mógł mu zarzucić, że mnie faworyzuje – mówi Bosek.
Złoty medal mistrzostw świata w Meksyku, zaledwie po roku pracy Wagnera, był wielkim wydarzeniem w polskim sporcie. Nasi siatkarze już wtedy pokazali, że są mistrzami piątego seta, że ta ciężka, katorżnicza praca na treningach przynosi rezultaty. Za najlepszego zawodnika i najlepszego rozgrywającego uznano w Meksyku Stanisława Gościniaka. - To był czarodziej - wspominają po latach zagraniczni trenerzy. – Wystawiał piłki precyzyjnie jak komputer, co przy naszym systemie gry miało ogromne znaczenie – wspomina Włodzimierz Sadalski, jeden z zawodników tamtej złotej drużyny. – To była taka hasłowa siatkówka. Po perfekcyjnym przyjęciu serwisu rywala (zadanie to należało do Boska) do ataku skakało kilku zawodników, a jeden z nich podawał rozgrywającemu hasło, co oznaczało, że właśnie jemu ma wystawić piłkę. I Gościniak dokonywał wtedy cudów – opowiada Sadalski.

Rywale po drugiej stronie siatki nie wiedzieli, co się dzieje. Stali jak wryci, często ogłupiali. Siatkarze Związku Radzieckiego przyznają po latach, że bali się z Polakami grać, szukali recepty na ten diabelski system i długo nie potrafili sobie z tym poradzić. Gdy padają pytania, na czym tak naprawdę polegała wielkość Wagnera, grający w jego drużynie zawodnicy twierdzą, że potrafił stworzyć drużynę i wydobyć z niej więcej niż jego poprzednicy. – Połączył młodość z rutyną i stworzył mieszankę wybuchową – mówił w jednym z wywiadów Tomasz Wójtowicz, jedna z kluczowych postaci zespołu Wagnera.

Nikt z nas nie pozorował pracy. Tyraliśmy do utraty tchu. Do legendy przeszły nasze skoki przez wysokie płotki z kilkunastokilogramowym obciążeniem, biegi po górach z ciężkimi pasami na biodrach. Do tego gimnastyka, lekkoatletyka, szlifowanie godzinami, aż do skutku, drobnych elementów technicznych. To był jakiś magiczny klimat pracy – wspomina Wójtowicz, do którego najczęściej kierowano piłki w newralgicznych momentach meczów, a on nie zawodził, choć w Meksyku miał zaledwie 21 lat. Wójtowicz mówi też: – Nie baliśmy się nikogo, wychodziliśmy na parkiet, żeby wygrywać. Trener za każdym razem powtarzał, że jesteśmy najlepsi, a my mieliśmy dobrą pamięć. – Wagner nie uznawał kompromisów, co udowodnił, nie zabierając do Montrealu Gościniaka, najlepszego rozgrywającego na świecie. Do dziś nie wiadomo, o co tak naprawdę poszło. Oficjalnie chodzi o fakt, że Gościniak, bez zgody Wagnera, latał do Kalifornii uczyć Amerykanów gry w siatkówkę. Ale on miał już wtedy Wiesława Gawłowskiego, który na igrzyskach rozegrał turniej życia i poprowadził Polaków do złota. Dwa lata po powrocie z Kanady Wagner został trenerem kobiecej reprezentacji Polski. – Dziewczyny były nim zafascynowane, je też przekonał do swoich wizji i ciężkiej pracy – mówi Warych. – I kto wie, czy wyniki nie byłyby podobne, gdyby nie jego upór i zawziętość. Nie ustąpił na krok, nie chciał zrozumieć ich chęci przebywania z rodziną i dziećmi, więc na mistrzostwa Europy pojechaliśmy bez trzech podstawowych zawodniczek.

Po igrzyskach w Montrealu Wagner prowadził polską męską reprezentację jeszcze dwukrotnie, w latach 1983-85 i 1996-1998. Wcześniej, w 1988 roku, był na igrzyskach w Seulu z reprezentacją Tunezji. Nigdy już jako trener nie osiągnął takich sukcesów jak ze swoją „złotą drużyną", kiedy wspólnie podbijali siatkarski świat. To o nim przecież Raul Lozano pisał w swojej książce, że był dla niego wzorem. To mecze Polaków z mistrzostw świata w Meksyku oraz igrzysk w Montrealu oglądane na czarno-białej taśmie były jego pierwszym materiałem szkoleniowym, na którym uczył się nowoczesnej siatkówki. To samo powtarza słynny Doug Beall, twórca tej dyscypliny w USA, czy znani trenerzy włoscy. Niektórzy z nich uczyli się przecież siatkówki od tych, którzy grali w drużynie Wagnera. Tak było z nieżyjącym już Aleksandrem Skibą, mistrzem świata z Meksyku. Marco Bonitta, były trener reprezentacji Polski siatkarek, mówiąc o Skibie i pośrednio o Wagnerze, miał łzy w oczach. Wagner zmarł nagle 13 marca 2002 roku. Pełnił wtedy funkcję sekretarza generalnego Polskiego Związku Piłki Siatkowej. To były trudne czasy dla tej dyscypliny w naszym kraju, pełne wewnętrznych konfliktów. Jadąc samochodem z burzliwego spotkania z ówczesnym prezesem, doznał zawału serca i stracił panowanie nad kierownicą przy ulicy Wspólnej w Warszawie. Pogotowie przyjechało błyskawicznie, ale długa akcja reanimacyjna nie dała rezultatu. – Brakuje mi go bardzo, gdy żył, radziłem się go w wielu kwestiach, był moim doradcą, kiedy prowadziłem kadrę seniorów. Spieraliśmy się o rzeczy ważne i błahostki, mieliśmy inne pomysły na prowadzenie zespołu, ale zawsze słuchałem jego rad – mówi Ryszard Bosek. Rozgrywany co roku turniej poświęcony jego pamięci ma zawsze znakomitą obsadę – przyjeżdżają najlepsze drużyny na świecie i wszyscy wiedzą, kim był Hubert Jerzy Wagner, trener, który ma stałe miejsce wśród największych tej dyscypliny.


Z nim nie bali się nikogo
Oceń artykuł:
  • 2.48 z 5 gwiazdek
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Średnia ocena: 2.48
Artykuły mogą być komentowane tylko i wyłącznie przez zalogowanych użytkowników.
Jeżeli nie posiadasz konta w naszej Akademii - założ je już dziś.

  • a na tym burzliwym spotkaniu to zdaje się, że przez kolegów a nie ówczesnego prezesa został oszukany!, dlaczego autor tego gniota jest anonimowy?!
    Napisany 06-05-2012,7:30 przez Jan Filip